Zdarzyło Wam się kiedyś kupić na atrakcyjnej promocji kilka gier i wśród
nich znalazły się takie, w które nigdy nie zagraliście i dawno już o
nich zapomnieliście? Tak właśnie rośnie kupka wstydu — zmora prawie
każdego gracza. Demon Gaze odkopałem po latach — ot po prostu naszła
mnie ochota na dungeon crawlera.
Włóczenie się po lochach świetnie
sprawdza się na handheldach, co udowodniła znana seria od Atlusa —
Etrian Odyssey wydana na konsole przenośne Nintendo. Na Vitę też jest z
czego wybierać (Dungeon Travelers 2, Stranger of Sword City, Operation
Abyss, Mary Skelter ).
W produkcji
studia Experience wydanej przez Kadokawa Games gracz wciela w tytułowego
Demon Gazera – posiadającego zdolność przejęcia władzy na demonami.
Trafia on do rezydencji atrakcyjnej Fran i od tego momentu zaczynają się
kłopoty. Fabuła nie jest mocną stroną tej produkcji, wiele rzeczy można
przewidzieć, chociaż zdarzają się „momenty”, zwroty akcji, które
motywują do dalszej eksploracji okolic opanowanych przez demony.
Demon Gaze to klasyczny dungeon crawler, na początku wybieramy wygląd
bohatera i w miarę postępów w grze rozbudowujemy naszą drużynę do
maksymalnie 5 osób. Awansowanie na kolejny poziom równoznaczne jest z
przydzieleniem punktów na określone cechy. Levelowanie daje też z czasem
dostęp do specjalnych umiejętności i nie byłoby tutaj niczego
odkrywczego, gdyby nie wspomniane demony. Pokonanie takiego bossa daje
nam nad nim kontrolę i taki posłuszny demon staje się niezwykle pomocny w
walce z potężniejszymi przeciwnikami. Ponadto posiadanie takiego
„pomocnika” daje różnorakie bonusy jak np. bezpieczne poruszanie się po
obszarach z ulatniającymi się, trującymi gazami, gorącą lawą, ostrymi
kolcami czy nawet odkrywanie ukrytych przejść. Aby nie było zbyt łatwo,
gracz musi cały czas kontrolować swojego demona podczas walki i w
odpowiednim momencie go „zamknąć”, aby ten nie wpadł w furię i zamiast
przeciwników wykosił naszą drużynę.
W bardzo interesujący sposób rozwiązano zdobywanie nowego ekwipunku.
Każdy dungeon posiada kręgi kontrolowane przez demony. Przejęcie
kontroli nad tymi kręgami nie tylko umożliwia zapis gry, ale oferuje
możliwość zdobycia unikalnych, potężnych broni. Każdy krąg ma miejsce na
specjalne kamienie, które możemy zdobyć lub kupić w sklepie.
Wypełniając krąg kamieniami np. z symbolem tarczy, mamy szansę na
zdobycie właśnie takiego rodzaju ekwipunku. Rozgrywkę urozmaicają też
artefakty pozwalające przejąć umiejętności innych klas, co staje się
kluczowe pod koniec gry, gdzie bez dobrej strategii i ekwipunku zginiemy
w pierwszej turze.
Jak to w japońskich dungeon-crawlerach bywa, nie obejdzie się bez
grindu. Zdobywanie tych najlepszych broni w grze to w zasadzie kwestia
szczęścia, którego przyznam, mi nie zabrakło i w miarę szybko udało mi
się zdobyć legendarne dwa miecze (Muramasa), za które dostajemy trofea.
Jeśli jesteśmy już przy pucharkach, to dobra wiadomość dla łowców
platyn. Gra nie ma trofeów typu missable, więc spokojnie, bez stresu, że
o czymś zapomnimy, możemy delektować się rozgrywką. Przerwy pomiędzy
wyczerpującymi starciami z demonami wypełnia relaksujący fanserwis,
który w tej produkcji został zaserwowany w rozsądnych proporcjach. Jest
trochę sprośnych tekstów, cycków i zabawne wątki zbieracko-poboczne,
które może niewiele wnoszą do fabuły, ale na swój sposób pozwalają
polubić zamieszkujące rezydencję postacie. Jest wśród nich perwersyjna
kocia pokojówka, ekscentryczny elf czy mieszkająca w piwnicy i śpiąca w
trumnie młoda uzdrowicielka.
Na pierwszy rzut oka oprawa graficzna nie przyciąga i będą mieli rację
ci, którzy stwierdzą, że nawet odpycha niskim budżetem. Eksplorowanie
dungeonów może wydawać się monotonne. Jest to poniekąd też cecha dungeon
crawlerów, gdzie sceneria nie zmienia się zbyt często. Większość
obszarów jest pusta, przeciwników widzimy dopiero na ekranie walki.
Animacja jest szczątkowa, głównie efekty czarów i uderzeń. Przyzwoicie
prezentują się natomiast sylwetki 2D postaci podczas dialogów i
statyczne obrazki towarzyszące kluczowym wydarzeniom oraz niektóre
projekty demonów – szczególnie te w trybie rage. Podczas rozgrywki
wpadło mi w ucho kilka utworów, większość z nich jest z kobiecym
wokalem, klimatyczne są chórki w pałacu pod koniec gry.
Gdy spojrzałem na licznik spędzonych godzin w grze, to wyszło ich ponad
70. Co sprawiło więc, że spędziłem tyle czasu z przeciętnym na pierwszy
rzut oka dungeon crawlerem ? Platyna (to też, he he), ale największą
frajdę sprawiło mi post-game. Kiedy zdołamy ukończyć główny wątek
fabularny, dostajemy dostęp do nowych dungeonów, w których czekają na
nas bardzo wymagający bossowie. Jest tutaj dużo zabawy z kombinowaniem z
artefaktami, poszukiwaniem nowych potężnych broni i połączeniem tego w
taki sposób, aby stworzyć drużynę niepokonanych niszczatorów. Udało mi
się przykładowo zdobyć bardzo rzadki artefakt God’s Arms, dzięki któremu
zniesione zostało ograniczenie odnośnie do broni oburęcznej i w
rezultacie mój wojownik mógł dzierżyć dwa potężne, oburęczne miecze
naraz. Ważna jest też kwestia doboru demonów, najwięcej możemy zabrać ze
sobą trzech z podstawowej dziesiątki. Dla masochistów przewidziano
jeszcze wyższe poziomy trudności, więc wyzwania na pewno w Demon Gaze
nie brakuje i to jest chyba największa zaleta tej produkcji. Gra na tyle
zdobyła uznanie wśród graczy, że wydano sequel w 2017 roku. Jeśli więc
uwielbiasz dungeon crawlery, przyprawione pikantnym fanserwisem,
niestraszny ci mozolny grind i wymagający bossowie — stań się Demon
Gazerem i spójrz demonom głęboko w oczy.
Ocena: 7.5
Prześlij komentarz