Gdy kilka lat temu pierwszy raz przeczytałem o pewnej mało znanej grze, która wydana została w 1994 roku na szesnastobitową konsolę Super Nintendo i nigdy nie wyszła poza granice Japonii, to nawet przez myśl mi nie przeszło, że dane mi będzie w nią zagrać w nowym wcieleniu. Najbardziej w pamięci z tamtego tekstu utknęło mi unikalne podejście w kwestii prowadzenia narracji, przez co odniosłem wrażenie, że to tak naprawdę kilka gier w jednej. Po pewnym czasie zupełnie zapomniałem o tej grze. Wskrzeszenie tak niszowej produkcji pozostawało wtedy dla mnie jako fana staroszkolnych jRPGów w sferze marzeń, ale… marzenia czasami się spełniają.
Square Enix już od jakiegoś czasu robi miłe niespodzianki swoim fanom, wydając w nowych szatach tytuły, których z różnych powodów nie byłem w stanie ograć w przeszłości. Jeśli ten trend będzie się dalej utrzymywał, to kto wie - może doczekam się chwili, gdy postawię na półce pudło z Bahamut Lagoon. Wróćmy jednak do bohatera niniejszej recenzji, a
właściwie to do kilku bohaterów, bo LIVE A LIVE jest jak pudełko z
pysznymi czekoladkami, a każda z nich smakuje zupełnie inaczej.
Siła i piękno tej produkcji tkwi niewątpliwie w różnorodności. Każdy z siedmiu dostępnych na początku rozdziałów osadzony jest w innym okresie, począwszy od epoki prehistorycznej, a skończywszy na dalekiej przyszłości w klimatach thrillera science fiction. Nie musicie rozgrywać ich w określonej kolejności. Jeśli w danej chwili zapragniecie wcielić się w nieustraszonego rewolwerowca, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby wyruszyć na Dziki Zachód.
Największe wrażenie zrobiła na mnie swoboda, z jaką twórcy żonglowali formą i stylistyką. Nie mam tutaj na myśli wyłącznie strony wizualnej tej produkcji. Pomimo że LIVE A LIVE zaszufladkowano jako klasycznego japońskiego RPGa, to nawet dziś grając w ten remake wciąż czuć powiew świeżości i jak słusznie niektórzy zauważyli, jest to gra jak żadna inna. Wplecenie różnych mechanik sprawiło, że każdy z rozdziałów coś nowego wprowadza do rozgrywki. Przemierzając Japonię w okresie Edo mamy do czynienia z typową skradanką, ale jeśli chcemy bardziej zaangażować się w walkę, to nic nie stoi ku temu na przeszkodzie. W epoce Dzikiego Zachodu walka schodzi na dalszy plan, a gracz musi skupić się na planowaniu pod presją czasu, aby zdążył zastawić pułapki na bandytów przed nadejściem świtu. Historia osadzona w czasach współczesnych przypomina klasyczne bijatyki takie jak Street Fighter II czy Mortal Kombat, z kolei w odległej przyszłości walki nie ma prawie wcale, a cała para poszła w eksplorację statku kosmicznego przez sympatycznego robocika. Obserwacja zachowań załogi i klimat rodem z thrillerów science fiction sprawił, że nieźle się bawiłem, śledząc tę całkiem intrygującą historię. Atmosfera zaszczucia i niepokoju zupełnie jak w filmie Obcy to zdecydowanie mocny punkt tego scenariusza. W rozdziale osadzonym w epoce dinozaurów daje znać o sobie poczucie humoru twórców. Jaskiniowiec Pogo i puszczający wybuchowe pierdy goryl Gori to świetny duet, który zasługuje na własną grę! Przyznam, że ze wszystkich opowieści to właśnie ta najbardziej mnie rozbawiła. Ciekawy jest również rozdział, którego akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości. Wcielając się w dzielnego Akirę, będziemy mieli okazję pilotować Stalowego Tytana – ogromnego Mecha, siejącego spustoszenie na ulicach miasta.
Stalowy Tytan w akcji!
Bez względu na to, który rozdział wybierzemy, system walki pozostaje ten sam. Starcia odbywają się w turach na siatce pól 7 × 7. Każdy z bohaterów ma swój unikalny zestaw umiejętności i może używać ich do woli. Nie ma tutaj paska MP obecnego w wielu grach z gatunku, ale te najbardziej potężne umiejętności i czary ładują się nieco dłużej. Czasami o wygranej decyduje pozbycie się określonego rodzaju przeciwników (pozostali wówczas uciekają z pola walki). Najwięcej frajdy sprawiły mi walki z bossami, w których kluczem do zwycięstwa było ustawienie się w odpowiednim miejscu i następnie odpalenie odpowiedniej umiejętności. Gdy kontrolujemy więcej niż jedną postać, mamy szersze pole manewru. Eksperymentowanie z umiejętnościami i obmyślanie strategii na przebiegłych bossów czyni walkę w LIVE A LIVE przyjemną i angażującą. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to byłby to poziom trudności. W większości potyczek brakuje wyzwania, przez co po pewnym czasie walki mogą stać się nużące i powtarzalne.
Zaliczenie każdego rozdziału nie powinno zająć Wam dużo czasu. Struktura gry oparta na krótkich historiach na dwie, trzy godziny jak najbardziej mi podeszła. Zawsze po skończeniu jednego rozdziału byłem podekscytowany tym, co przyniesie następny, ponieważ w każdym z nich rozgrywka zawsze nieco się różni. LIVE A LIVE to gra pełna niespodzianek czekających na Was w każdej epoce, ale największym zaskoczeniem dla mnie było to, co stało się po poznaniu historii wszystkich siedmiu bohaterów. Scenarzyści zaskoczyli mnie sprytnym zabiegiem fabularnym, o którym nie mogę tutaj więcej napisać. Nie będzie jednak wielką tajemnicą to, że w odblokowanym ósmym rozdziale, będziemy prowadzić nowego bohatera w okresie Średniowiecza. Jego losy najbardziej mnie poruszyły, a finał tej historii skłonił do refleksji.
Remake LIVE A LIVE został zrealizowany w tej samej oprawie graficznej co OCTOPATH TRAVELER i TRIANGLE STRATEGY. Styl HD-2D łączący tradycyjne pikselowe sylwetki postaci z nowoczesnymi efektami wizualnymi ma tyle samo zwolenników co i przeciwników. Rozumiem uzasadnione obawy - na dłuższą metę taka forma najzwyczajniej może się przejeść i kolejne gry, zamiast zaskoczyć czymś oryginalnym w kwestii oprawy wizualnej, będą wyglądać, jakby zjechały z tej samej taśmy produkcyjnej. Na szczęście stylistyka HD-2D ciągle ewoluuje. O ile OCTOPATH TRAVELER było takim poligonem doświadczalnym i rzeczywiście zdarzały się scenki i ujęcia, które po prostu wyglądały brzydko, to w TRIANGLE STRATEGY było widać już poprawę. LIVE A LIVE jest dla mnie zdecydowanie najlepiej wykonaną grą w tym stylu, który wywołuje nostalgię i tęsknotę za 16-bitową erą, zachowując ducha oryginału. Wystarczy spojrzeć tylko na zrzuty ekranu. W trybie przenośnym oprawa graficzna prezentuje się przepięknie. Efekty odpalanych czarów i umiejętności nadają starciom widowiskowości, a efekty środowiskowe takie jak np. kołyszące się na wietrze liście drzew czy przebijające się przez okna promienie słońca sprawiają, że pieczołowicie zaprojektowane lokacje nie są tylko statycznymi tłami, ale mają w sobie życie.
Mocną stroną LIVE A LIVE jest na nowo zaaranżowana ścieżka dźwiękowa. Muzyka napisana przez Yōko Shimomurę poprzez wykorzystanie odpowiednich instrumentów podkreśla wyjątkową atmosferę, jaka towarzyszy każdej epoce. Charakterystyczne pogwizdywanie w kawałkach z Dzikiego Zachodu pozwoliło mi się poczuć jak w Westernie. Legendarny już utwór „Megalomania” odpalany przy starciach z bossami za każdym razem wyzwalał we mnie niespożyte pokłady energii, a niezwykle emocjonalny „On Broken Wings” potrafił poruszyć czułe struny. Podobnie jak sama gra tak i ścieżka dźwiękowa jest bardzo różnorodna. Większość utworów to prawdziwe hity, do których zawsze po jakimś czasie się wraca i słucha z wielką przyjemnością. LIVE A LIVE posiada wbudowany odtwarzacz, w którym w miarę poczynienia postępów w grze odblokowywane są kolejne utwory. Do wyboru jest angielski i japoński dubbing. O ile ten pierwszy nie przekonał mnie do siebie, tak japońskie głosy pozwoliły mi się w pełni wczuć w opowiadaną historię.
Obserwacja załogi statku kosmicznego z perspektywy małego robocika okazała się ciekawym doświadczeniem.
Będąc jeszcze przy kwestiach technicznych, muszę pochwalić Square Enix za właściwy dobór kroju i wielkości czcionki, dzięki czemu grając w trybie przenośnym, wzrok mi się nie męczył tak jak to miało miejsce w TRIANGLE STRATEGY. Przeprojektowane menu, ikonki i sam interfejs cieszą oko estetyką i spełniają doskonale swoją funkcję, czyniąc obsługę gry bardzo intuicyjną.
Zobaczenie wszystkiego, co ten nietuzinkowy jRPG ma do zaoferowania zajęło mi około 30 godzin. Spora część z tego czasu przypadła mi na ostatni rozdział, w którym jest możliwość odwiedzenia opcjonalnych dungeonów i zdobycia najlepszej broni oraz ekwipunku w grze. Końcówka LIVE A LIVE to rasowy jRPG oparty o system z losowymi potyczkami. Fani staroszkolnych jRPGów, którzy z łezką w oku wspominają chwile spędzone z klasycznymi odsłonami Final Fantasy czy Dragon Quest, poczują się jak w domu. W zależności od dokonanych wyborów uraczeni zostaniemy jednym z kilku zakończeń.
W LIVE A LIVE zakochałem się niemal od pierwszego wejrzenia. Ta mała ukryta perełka z ery konsol szesnastobitowych jak żadna inna zasłużyła na wskrzeszenie w nowych szatach. Kreatywność twórców, jaka została przelana do tego tytułu, nawet dziś robi wrażenie. Koncepcja polegająca na wykorzystaniu wielu postaci z różnych epok do splotu historii nie przypominała mi żadnej innej gry z tego gatunku. Na uwagę zasługuje indywidualne podejście i pomysł na każdy rozdział, gdzie twórcy eksperymentowali z różnymi mechanikami i stylami gry. Niektóre elementy rozgrywki mogą wydawać się dziś dla młodszych stażem graczy archaiczne i frustrujące. Deweloperzy wprowadzili w odnowionej wersji pewne ułatwienia jak np. przydatny radar, dzięki któremu łatwiej odnajdziemy drogę do celu. Cieszy fakt, że twórcy nie zmienili dużo w samej grze i dostarczyli jak najbardziej wierną oryginałowi odnowioną wersję.
Jak ja uwielbiam starcia z bossami, gdzie w tle przygrywa pompujący adrenalinę kawałek „Megalomania”.
Włożone przez deweloperów serce w odnowienie tego innowacyjnego tytułu przełożyło się na ogromną frajdę, jaką czerpałem z rozgrywki. Usprawniony styl graficzny HD-2D przejawiający się w dbałości o detale i odnowiona fantastyczna ścieżka dźwiękowa czynią ten remake niemal idealnym. Technicznie nie ma właściwie do czego się przyczepić. Produkcja idealnie skrojona pod przenośną konsolkę, jaką jest Switch. Bawiłem się świetnie, poznając losy każdego z bohaterów, ale to właśnie niezwykle emocjonująca końcówka gry sprawiła, że LIVE A LIVE stała się dla mnie niezapomnianą podróżą.
Ocena: 9 / 10
| Nintendo SwitchDeweloper: Square EnixWydawca: Nintendo
Plusy
- Unikalne podejście w kwestii prowadzenia narracji
- Każdy rozdział potrafi czymś nowym zaskoczyć
- Oryginalna i innowacyjna produkcja nawet po 28 latach
- Przepiękna, dopieszczona oprawa graficzna w stylistyce HD-2D
- Znakomita ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Yōko Shimomurę
- Humor
- Remake wierny oryginałowi
Minusy
- Większość walk nie stanowi większego wyzwania
- Nierówny angielski dubbing
Prześlij komentarz